Kronika podróży: safari dzień pierwszy (Jezioro Manyara)
Wstaję niesamowicie podekscytowana – tak, to już dzisiaj spełni się moje Wielkie Marzenie Dzieciństwa, to już dzisiaj old-skulowy jeep pana Bobbiego zabierze mnie na afrykańskie safari! Naszą pięciodniową podróż (bo safari to w suahili to po prostu „podróż”) zaczynamy od okolic Jeziora Manyara. Z mojego pilnego researchu wynika, że z trzech narodowych parków Tanzanii jakie odwiedzimy, ten będzie najmniej atrakcyjny jeśli chodzi o faunę – ale to dobrze, wrażenia trzeba dawkować! Nasze safari zaplanowane zostało właśnie w ten sposób – Manyara to przystawka, appetizer, który podkręci nam apetyt na danie główne – trzy dni na słynnej bezkresnej sawannie Parku Narodowego Serengeti. A na deser krater Ngorongoro, o którym mówi się „naturalne ZOO”, takie tam zatrzęsienie zwierząt.
Po śniadaniu stawia się w naszym hotelu nasz kierowca-przewodnik, którego poznaliśmy już wczoraj w biurze, oraz kucharz, który wygląda góra na 15 lat – przez najbliższe pięć dni to nasze główne towarzystwo (jak się okaże, niesamowicie zgrana i fajna ekipa z nas będzie).
Ruszamy w drogę – prawie trzy godziny jazdy, z przerwą na krótki postój na kempingu w „bananowej wiosce”, gdzie spędzimy pierwszą noc (tu też działa zasada dawkowania wrażeń, od jutra będziemy spać na terenie parków narodowych, wśród zwierząt!). Dwie szybkie refleksje po drodze: 1) drogi prowadzące zagranicznych turystów na safari, są nieporównywalnie lepsze niż inne krajowe; 2) muszę się przestać denerwować za każdym razem, gdy zatrzymuje nas drogowa policja – to tu normalne, panowie nie mają złych zamiarów, chcą tylko małej łapówki…
W miarę zbliżania się do bram parku, moja ekscytacja rośnie w tempie zastraszającym – już nie jestem szacowną trzydziestoparoletnią panią manager, jestem ośmioletnią Anią, która podskakuje i piszczy na widok pojawiającej się na horyzoncie samotnej żyrafy (na całe szczęście M. też zalicza małą regresję – ku rozbawieniu naszego kierowcy). Jeszcze tylko obowiązkowe zdjęcia przy bramie parku, podnosimy dach jeepa – i wjeżdżamy do Królestwa Zwierząt.
Jezioro Manyara położone jest na terenie Wielkiego Rowu Wschodniego (kłania się lekcja geografii – w Wikipedii o tym nie przeczytacie!) – niezwykle malownicze wzgórza pokryte tropikalnym lasem, przechodzą w sawannę ciągnącą się ku brzegom wielkiego jeziora upstrzonego setkami (tysiącami?) różowych flamingów. W przewodniku czytam, że Hemingway nazwał okolicę „the loveliest in Africa” – rzeczywiście jest tu cudnie. My zaczynamy od lasu – za bardzo nie wiemy jeszcze czego oczekiwać, z rozdziawionymi ustami i przygotowanym obiektywem (M.) oraz notesem (to ja, ośmioletnia Ania-wzorowa uczennica, planująca odnotowywać pilnie wszystkie zwierzęta, jakie zobaczę) wyszukujemy czegoś wśród gęstej posupłanej lnianami puszczy. W końcu – bingo, pojawiają się pierwsze małpy!
Najpierw gdzieś w oddali, ukryte w koronach drzew, później coraz więcej i coraz bliżęj, dodatkowo pokazują się impale, gazele, bajecznie kolorowe ptaki, aż w końcu z lasu, centralnie przed nasz samochód wychodzi całe stado słoni (których zresztą udaje nam się początkowo zupełnie nie zauważyć!). Opisać wrażenia, jakie sprawia pierwsze spotkanie oko w oko z legendarnym afrykańskim zwierzęciem na jego terytorium, niestety nie bardzo potrafię. Powiem tylko, że gdy idąca wprost na nas słonica z młodym zatrzymała się przed samym jeepem, groźnie zastrzygła uszami i zaryczała, z wrażenia usiadłam i wstrzymałam oddech, aż skruszony, skarcony przez słonicę Bacari (nasz kierowca) grzecznie ustąpił potężnej rodzinie z drogi…
A poniżej parę (wybranych z napstrykanych w amoku setek) zdjęć z naszego pierwszego dnia wśród afrykańskiej przyrody:
Nie chciały nam się także pokazać tego dnia lwy (w Manyara nie ma ich dużo, ale czasem można zobaczyć pojedyncze, wylegujące się na drzewach). Ale w sumie i tak jak na pierwszy dzień wrażeń było wiele – przede wszystkim poczuliśmy atmosferę afrykańskiej dzikiej przyrody. Wieczorem na kempingu, kiedy zajadamy się przepyszną, kilkudaniową tradycyjną kolacją przygotowaną przez naszego kucharza, wiem już jedno – to safari zapisze się wśród moich najfajniejszych życiowych wspomnień! A to przecież dopiero początek…
Witaj.
Niesiona szaleństwem poafrykańskim wertuję blogi, stronki, wszelkie info tyczące się Afi. To zapewne rozumiesz.
Natomiast czytając Twój blog mam nieodparte wrażenie, że w czasie Twych afrykańskich wojaży, natknęłyśmy się na siebie parę razy! M.in. na polu namiotowym w Ngorongoro. Może się mylę, ale poza datą – wspólną dla naszych wypraw, tę mysl podsunęły mi gepardy. Wspominałaś o gepardach podczas naszej krótkiej, choć sympatycznej rozmowy (w zasadzie to paru rozmów! i paru spotkań), i tu na blogu tez o nich piszesz jako tych, które ujęły Cię najbardziej.
Zatem…czyżby?
Bałaś się Kili. Tu tez o tym mowa.
Daj znać.
Pozdrawiam 🙂
M.
Ojej, ale mnie zaintrygowałaś!! Bardzo możliwe, pamiętam dwie grupki Polaków, na które się natknęliśmy parę razy – pierwsza była w Afryce z jakimś biurem podróży (trasa: safari + Zanzibar, pamiętam, że safari było też w Kenii, bo zazdrościłam dodatkowego parku;)) i spotkaliśmy się na kempingach w Serengeti i w Ngorongoro – gdzie właśnie mocno wypytywałam ich (waszego?) przewodnika o to, czy Kili jest do zrobienia dla „normalnych” ludzi;) no i oczywiście były rozmowy o zwierzętach, w końcu spotykaliśmy się na safari:)
Druga grupka to były 3 osoby, które jeździły po Afryce samodzielnie (i bardzo podobną do naszej trasą – Nairobi, Mombasa, safari, Kili, Zanzibar) i rozmawialiśmy też na polu namiotowym w Ngorongoro, a później – niesamowity zbieg okoliczności! – wpadliśmy na siebie w hotelu w Stone Town, więc była wtedy wymiana wrażeń z Kilimandżaro, bo byliśmy już wszyscy po.
A o gepardach to na pewno opowiadałam i jednej i drugiej grupce, bo mnie ujęły mocno i dostałam na ich punkcie niezłego bzika;)
Ciekawa jestem, czy byłaś wśród tych ludzi? Ale byłoby śmiesznie! Daj znać – no i widzę, że nie jestem jedyna, której odbiło na punkcie Afryki:)
pozdrawiam serdecznie!
Zatem to Ty:) Na pewno Ty! Miałam największe wątpliwości a propos Twego wieku. Tu wspominasz o tym, że jesteś po 30-tce, a ja sądziłam, że masz z 20kilka lat:)
A ja? Grupa pierwsza. Ta z kenijskimi parkami. Przewodnik to bardziej facet, który z nami się dobrze bawił, bo większość spraw załatwialiśmy na miejscu. Zresztą takie są założenia wyjazdów trampingowych.
Czytam sobie Ciebie i wracam wspomnieniami tak bardzo, że az mi … przykro.
Przy jednym zdaniu łykałam łzy.
Zatem tak. Zafiksowało mnie na amen.
Może dlatego, że podobnie do Ciebie od dziecka marzyłam by odbyć taka podróż. Nie sądziłam, że się uda. Udało się.
Też przed wyjazdem „katowałam” po raz enty Heban, od koleżanki dostałam kolejne (!) wydanie POżegnanie z Afryką.
Heh.
Fantastycznie, że na Ciebie teraz wpadłam.
Jestes wspaniałym przypomnieniem czasu minionego.
Czasu absolutnie cudownego. Magicznego. Pachnącego. Słonecznego. Zakurzonego;)
No to super – cieszę się, że się tu znalazłaś:) Z tymi wspomnieniami „że aż przykro”, to Cię doskonale rozumiem – między innymi dlatego (abstrahując od braku czasu) tak ciężko mi się zabrać za spisywanie ich tutaj, bo od razu robi się żal, że mnie tam już nie ma… Miło wiedzieć, że jest ktoś jeszcze, kto podobnie się zafiksował;)
A to uczucie, że się spełnia swoje największe dziecięce marzenia jest niesamowite, prawda? (tak a propos, to Twoje wątpliwości co do mojego wieku wezmę za komplement, a nie za dowód na to, że kompletnie przy tych wszystkich zwierzakach zinfantylniałam;))
Ja już marzę o kolejnych afrykańskich wyprawach (Uganda i Rwanda mnie kuszą, plus obowiązkowo powrót do okolic Ngorongoro) – ale co z tego wyjdzie i kiedy, to zobaczymy…
Pozdrawiam – i mam nadzieję, że jeszcze uda się razem trochę powymieniać wspomnieniami:)
Ngorongoro rzeczywiście absolutnie niezwykłe. „Usiane” zwierzakami. Też chciałabym się tam wybrać ponownie. Tym razem na 2, 3 dni. Przynajmniej.
Ruanda i Uganda? Goryle we mgle… Hm. Kto wie, może znów się spotkamy:)
Choć poza tymi państwami, to oczywiście masa innych krajów usi. Gabon. Botswana. Etopia. Namibia. Kongo (tu bonobo!!) Itp.
Sama wiesz…
Gdybyś miała ochote pogadać pisz na mila (masza333@wp.pl). Nie będe Ci zaśmiecać bloga.
Pozdraiwam ciepło.
M.
W takim razie napiszę na pewno! A w Namibii jest największy na świecie rezerwat gepardów;)
Przytulała się do Ciebie żyrafa? Byłam w ośrodku gdzie żyrafa z młodziutkich, choć już nie dziecko, łasiła sie do mnie. Bezcenne:D
Ojej, nie, ale wyobrażam sobie jakie to musi być fajne uczucie – zwłaszcza jak do tego spoglądała na Ciebie tymi urzęsionymi żyrafimi oczami;)
Spoglądał spod rzęs. Długaśnych. Generalnie ten egzemplarz zyrafi był niezwykłym kokotem! Domagał się drapania, uwagi oraz łakoci, których nie miałam. Mimo to uwielbiał mnie. Wolę nie wnikać dlaczego;)