To już jutro
Wir końcowych przygotowań. Aż się wierzyć nie chce, że ja, która zawsze pakuję się na godzinę przed wyjściem z domu, zaczęłam już wczoraj. No ale z tą wyprawą się inaczej nie da – nie dość, że lista zakupów jest dłuższa niż listy wymarzonych prezentów ślubnych moich brytyjskich znajomych (!), to musimy się przygotować i na plażę i ponad trzydziestostopniowe upały na Zanzibarze i ‚na nizinach’ i na spanie w kilkunastostopniowych mrozach w drodze na Kilimandżaro. (Tak a propos, spróbujcie bezproblemowo kupić ładne bikini w Paryżu w lutym… Niby światowa stolica mody, a czułam się jak na zakupowej wersji Mission Impossible. W końcu znalazłam jako taki wybór w Galeriach Lafayette – oczywiście ceny też były odpowiednie…)
Góra rzeczy do zabrania rośnie na sofie i w okolicach, przerażająco duża część tych rzeczy to lekarstwa i inne medykamenty… (po powrocie napiszę tak bardziej ‚poradnikowo’ co najlepiej zabrać na taką wyprawę – najpierw wolę jednak skonfrontować teorię z praktyką).
Jeśli chodzi o ‚przygotowanie teoretyczne’ to, poza obowiązkowym przewodnikiem Lonely Planet, postawiłam na klasykę – Afryka, Kilimandżaro i safari to były moje szczenięce marzenia, biorę więc książki, które czytałam jako marzące o tych stronach świata szczenię… Mogłabym wprawdzie poszukać czegoś nowego o Kenii i Tanzanii, ale podoba mi się idea takiego ‚ascetyzmu’ i konfrontacji dziecięcych wyobrażeń z dorosłą rzeczywistością. Jest więc Karen Blixen i „Pożegnanie z Afryką” oraz opowiadania Hemingwaya ze „Śniegami Kilimandżaro” na czele. Jest też mistrzowski „Heban” Kapuścinskiego, który po raz pierwszy przeczytałam zaraz po wydaniu (czyli już jakieś 10 lat temu) i którym się absolutnie zachwyciłam – wracanie do ulubionych fragmentów tej książki w miejscach, które Kapuściński opisywał to będzie uczta!
Wylatujemy jutro z samego rana – jeśli się ze wszystkim uda w porę wyrobić, napiszę jeszcze parę słów przed wyjazdem – jeśli nie zdążę, to trzymajcie za nas kciuki!